czwartek, 30 maja 2013

GO – GO – GO – GO – RIGHT – STREET – GO – GO – GO – POST OFFICE – GO – GO - DOLLARS

Powinienem szybko zainstalować w okularach przeciwsłonecznych (bo tutaj jest lato, w przeciwieństwie do Polski) urządzenie do liczenia skłonów lub pokłonów które pracownicy firm usługowych składają klientom. Na trasie z Tokio do Nagoi pan konduktor kłaniał się kilkadziesiąt razy za każdym razem opuszczając, wchodząc lub przechodząc przez shinkanzena. Pociąg śmigał bezszelestnie z prędkością zawrotną. Tylko co kilkanaście minut był komunikaty o nowej stacji. Jedynie w toalecie (ten temat powraca) był szum. Tym razem nie był to sztuczny szum, ale prawdziwy taki kolejowy. No może nie PKP and JR, czyli japońskich kolei. Mało brakowało, a nie znaleźlibyśmy się w tym pociągu. Dzień wcześniej dokonując rezerwacji, nie spytaliśmy z którego dworca odjeżdża nas pociąg. Wydało się nam to naturalne, że z naszego. Całe szczęście, że mam rano reisefebre (jak twierdzi moja żona, lub też przewiduję nieprzewidywalne sytuacje) i wyszliśmy z naszego hotelu dużo przed czasem. Pokonując bramki JR, chciałem potwierdzić nr peronu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy usłyszeliśmy: Tokyo Station, go platform 8. Stacja Tokyo, hmmm to kawał drogi z Shinjuku, mieliśmy lekką panikę w oczach. Pierwszy raz tego dnia ucieszyłem się, że mamy plecaki na plecach, a nie ciągniemy walizki za sobą wykonując slalom pomiędzy ludźmi śpieszącymi do pracy.




Po przesiadce dotarliśmy do Nakatsugawa. Prawdziwa prowincja japońska, to o co nam chodziło! Nikt nie mówi po angielsku, ale biuro informacji turystycznej fantastycznie wyposażone we wszelkie pomoce, mapy, rozkłady jazdy. Brakowało nam już gotówki, a Japonia to nie jest kraj dla kredytowców. Tu się liczy twarda gotówka. Postanowiłem spróbować ja wymienić. W Tokio SA w każdym hotelu do tego automaty, ale tutaj na prowincji postanowiłem odwiedzić bank Mitsubishi. Porzuciłem żonkę w małej restauracji i sam truchtem przebiegłem 2km … i wpadałem do banku. Tam wszyscy mili bankowcy wpadli w popłoch. Stary bankowiec (ok. mam tylko doświadczenie brytyjsko-norweskie w tym zakresie… no jako dziecko Banku Handlowego w Warszawie S.A. oddział w Gdyni, nie mylić z Citi Handlowy - brrrr), odwiedza lokalnych bankowców w celu wymiany (waluty) i doświadczeń. Jena pani mówiła trochę po angielsku więc wytłumaczyła mi, że w tym banku to oni nigdy nie widzieli euro i właściwie dla nich to chyba to są dolary. Zebrała kilka innych pracowników z za okienek i razem w 6 osób wyszli ze mną na ulicę (trochę mnie wyprowadzając z banku – tylko czego się obawiali, obok był posterunek policji). Jak dobrze, że w takich sytuacjach tym co nie znają angielskiego i przypominają się np. słowa z Mission Impossible na przykład są w stanie powiedzieć: GO – GO – GO – GO – RIGHT – STREET – GO – GO – GO – POST OFFICE – GO – GO – DOLARS. Z duszą na ramieniu i z kiloma banknotami poszedłem zgodnie z instrukcją. Miałem tylko wątpliwość czy mam iść 4 czy 3 razy GO i kiedy mam skręcić. instrukcja jednak okazała się na tyle perfekcyjna – jak wszystko w przemyśle japońskim – że dałem rade. Już myślałem, że mi się szybko uda wymienić euro na poczcie, a tu nastąpiły chwilowe trudności. Trudności wynikały z 2 rzeczy. Po pierwsze naczelnik poczty, który chodził w maseczce poszedł na lunch (Mr. Cośtam GO LUNCH – NO OFFICE NOW). Po drugie nie można było mi wymienić pieniędzy bo pan nie mógł zrozumieć jaki numer telefonu komórkowego mu podałem i dlaczego na początku numeru nie ma 81 tylko jakieś głupie +48… skreśliłem +48, napisałem 0081 i naszelnik poczty, najedzony po soba’ie (zupa z makaronem) podpisał zlecenie wydania mi pieniędzy. 6 razy nie pozwolono mi stać przy ladzie tylko kazano siedzieć w odpowiedniej odległości, aby, chyba się ode mnie nie zarazić. Ale przynajmniej dzięki temu zauważyłem, że na każdym stole dla klienta są 2 rodzaje okularów… Już to widzę, jak u nas na poczcie przetrwałyby 1 godzinę…







Wsiadamy do autobusu do Magome. A tutaj pełen szok. Może pan kierowca nie mówi po angielsku, ale: przed wejściem do autobusu była dokładna instrukcja (oparta o zasadę Lean – poka yoke) co należy zrobić, żeby dojechać do Magome: 1.przed wejściem upewnić się, że nie ma się monety na wartość 540yen lub banknot nie większy niż 1000, bo pan nie wyda, 2.wchodząc środkowymi drzwiami wziąć bilecik potwierdzający przystanek gdzie się wsiadło, 3. Zapłacić wrzucając do odpowiedniej szklanej kasetki bilet i odliczone pieniądze. 4.wysiąść na ostatnim przystanku, nie wcześniej. Proste, proste. Co ciekawe tak szklana kasetka to miała nawet mały taśmociąg, który oddzielał monety, wydawał resztę i sortował bilet papierowy. Japonia!
Przyjechaliśmy do Magome. Niewiadomo dlaczego nasze plecaki z lekkich stały się piekielnie ciężkie. Od razu przypomniało mi się, że chciałem zabrać walizkę. Ale chyba bym wyzionął ducha wnosząc ją lub ciągnąc prze 600m do naszego ryokanu. Zmęczenie po Tokio dało o sobie znać. Byliśmy padnięci i mieliśmy nadzieję, ze nas do ryokanu wpuszczą wcześniej. Nic z tego. Check In 15:00 to 15:00 i ani 10 minut wcześniej. Magome to maluteńkia wieś, jedno z niewielu miejsc w Japonii zachowane w tradycyjnym stylu z XVII – XIX wieku. To taj jakbyśmy się znaleźli zupełnie w innej rzeczywistości. Trochę zatrzymana w kadrze historia Japonii. Niewielkie drewniane tradycyjne domy, tylko 2 ryokany (czyli tradycyjne hotele). Z całego kraju przyjeżdżają turyści aby na kilka chwil poczuć się jak kilkaset lat wstecz. Nam się udało tutaj spać. Na centralnej uliczce;)









Zanim nasz wpuszczono do pokoju wyłożonego tatami o powierzchni może 9 tatami poinstruowano nas o tym jakie obuwie do czego mamy używać. Naszego nam nie wolno, dlatego też musimy je zostawić w przedsionku w specjalnych szafeczkach, do chodzenia po ryokanie możemy używać kapci zwykłych, które musimy zdejmować przed toaletą lub łazienką (oddzielne dla panów i pań) natomiast po pokoju chodzimy boso. Do toalety mamy niebieskie z plastyku (w damskiej czerwone) z wyraźnym napisem TOILET. Na zewnątrz to możemy wychodzić, ale TYLKO w drewnianych klapkach o nazwie „geta”. Wpadłem a taką panikę, że, za co serdecznie przepraszam wszystkich znanym Magdusi Japończyków, wszedłem do naszego ryokanowego onsenu (czyli łaźni)i dokonałem ablucji w niewłaściwych kapciach. Dobrze, że był środek nocy i obsługa ryokanu poszła sobie gdzieś. Z 2 innymi parami zostaliśmy sami, w ciemnościach, bez Internetu – ale przynajmniej najedzeni. Zanim obsługa uciekła do swoich nowoczesnych domów, które pewnie są w pobliskiej wsi uraczono nas „kaiseki”, czyli tradycyjna kolacją, którą przygotował (zgodnie z tradycją) kucharz. Pewnie 15 różnych przystawek, zupek, ryżów, warzyw w mikroskopijnych ilościach. Ale przynajmniej pięknie podane.







Noc spędziliśmy na podłodze. To znaczy na futonach, czyli materacach położonych na tatami. Na śniadanie uraczono nas znów tradycyjnym śniadaniem, ale jakość ciężko było mi przełknąć rybę wędzoną, zupę miso, makaron, kiszonki. Jedynie galaretka agrestowa sprostała moim oczekiwaniom. No i oczywiście jajo. Jako podane (usmażone) zostało w kształcie serca. Smakowało jak od prawdziwej Magomańskiej kury;)







Z Magome poszliśmy na trekking w dolinę Kiso. Prosta trasa, prawie 8km do Tsumago. Niby bez stresu, ale co chwila nas ktoś ostrzegał, że na wiosnę niedźwiedzie wyszły tutaj na drogę już 4 razy i żebyśmy uważali. Zważywszy, że właściwie szliśmy sami cały czas – był lekki strach. Ale co wymyślili Japończycy, żeby bronić się przed misiami… co kilkaset metrów umieścili na trasie duże dzwony z instrukcją obsługi w 3 językach: po japońsku (to oczywiste), po chińsku (bo jest ich ponad miliard) i po angielsku…no bo też jest ich trochę.  Nadzwyczaj przyjemny spacer z licznymi zatrzymaniami i piciem herbaty w niewielkim zajeździe dla turystów. Po raz kolejny okazało się, że „nasi tu byli”. Polacy podbijają Japonię. Codziennie gdzieś natrafiamy na ich ślady. Czyli co, za kilka lat na trasie z Magome do Tsumago, którą przemierzano kilkaset lat temu w drodze z Kioto do Endo pojawią się napisy po polsku? Tutaj jest wszystko możliwe.











Jutro party time;)
Posted by Picasa