poniedziałek, 27 maja 2013

Produkcja ślubów.

To się stało. Tworzyłem w nocy… i zaspaliśmy. Tym samym podtrzymałem stereotyp Polaka, co się zawsze spóźnia… no i się spóźniliśmy na spotkanie z Dorotą, do której dostaliśmy kontakt. Jak fajnie rozpoczynać eksplorację kraju  od spotkania z lokalesem. A jak lokales mówi po lokalnemu, to sprawa jest ciekawsza.

W maju w Polsce nie bierze się ślubów. Jakiś idiotyczny przesąd…. Znam kilka par, którym się udało i niekoniecznie brały ślub w miesiącu z „r” i odwrotnie ;) lub ;(… Stwierdziliśmy, że nie ma jak wprosić się na śluby Japończyków. Jako pierwsze miejsce naszej eksploracji Tokio wybraliśmy park i świątynię Miji Jingu. Jak myślę o parku japońskim to jakoś mam skojarzenia z nieco innym obrazem niż tutaj. Tak jak myśleliśmy wszystko było równe i pod linijkę, ale zabrakło kolorów i kwiatów. Nie zabrakło ludzi. Były ich tysiące. Główną atrakcją, obok świątyni,  było święte źródełko, do którego każdy podchodził. Stał przy nim pan strażnik, który pilnował, żeby nie pić wody ze środka źródełka tylko boku. Kłaniał się przy tym w pas i srogo ostrzegał, żeby nie włożyć rąk w złe miejsce.

W samej świątyni odbywała się produkcja ślubów. Jak na taśmie. Pewnie kilkanaście. Wszystko zgodnie z zasadą pull. Czyli nie push… dokładnie przemyślane i opracowane co do sekundy. W równym rytmie. Jedna para wchodzi, kapłani udzielają ślubu, przechodzą przez dziedziniec, chwilkę czekają, dochodzą do miejsca gdzie odbywa się zdjęcie grupowe. Tutaj 6 osób ustawia pannę młodą, która ledwo jak może się poruszać w kimono, wykonując tylko minimalne ruchy. Te same osoby ustawiają gości, a jeśli ktoś jest w tradycyjnym stroju to może liczyć na dodatkową atencję obsługi, która sprawdza, czy wszystko ułożone jest zgodnie z tradycją. W kolejnym miejscu panna młoda pozuje do kolejnego zdjęcia w kimono innego koloru… i tak pierwsza i kolejne pary. Widok ciekawy, tym bardziej, że zgodny z tym czego oczekuje, że zastanie się w Japonii.

Jak fajnie, że to nie jest cała prawda o Japonii. Dosłownie 400m od tego miejsca jest chyba jedno z bardziej odlotowych miejsc w Tokio. Harajuku. Takie małe Camden Town z Londynu. Tutaj każdy frick znajdzie coś dla siebie. Stroje najbardziej dziwne z możliwych. Królują oczywiście stroje dla kobiet lubiących się przebierać za swoje ulubione bohaterki z komiksów – mang. Jest na co popatrzeć. Na razie nam to trudno zrozumieć, ale może jak zaliczymy muzeum komiksu w Kyoto, to będzie łatwiej.


Wieczór to Ginza. Dzielnica zakupów, restauracji… i dobrych samochodów. O dziwo, zamarła przed 21:00. Sklepy zamykają się. Wszyscy jadą na Shinjuku. My też party time!













Posted by Picasa