czwartek, 16 maja 2013

Przepis na życie pana Jirōemon Kimuralat.


Odwiedzenie Japonii było w naszych planach. Może nie tak szybko, bo mamy jeszcze białe plamy na mapie Azji, i może nie teraz akurat, bo kraje wysoko rozwinięte mieliśmy sobie zostawić na później. Nasz plan, że będzie urlop majowybył już dawno zatwierdzony. Pod koniec miesiąca obchodzimy szklaną rocznicę naszego małżeństwa (ciekawe czy ktoś wie jaka to jest?). Cynową obchodziliśmy w fantastycznym i dynamicznym  miejscu co pozwoliło nam ustanowić  świecką tradycję celebracji właśnie tego tego dnia. Nowa Linia Lotnicza (tu bez reklamy), która niedawno  pojawiła się na polskim rynku powitała nas mówiąc Hello Tomorrow oraz zanęciła pomysłem odwiedzenia Tokio, oferując ceny niczym na Black Friday albo z okazji Memorial Day. I tak postanowiliśmy eksplorować chyba najbardziej egzotyczny azjatycki kraj. Na pewno pod względem kuchni, języka, tradycji … i swego rodzaju niedostępności

Do Japonii zaciągnęła nas odmienność.

Jedzenie.  Już w ubiegłym roku pod wpływem Gillian (McKeith, jakby ktoś nie wiedział) włączyłam do diety zupę miso oraz wodorosty. Wprawdzie nie wierzę, że mogę dożyć wieku najstarszego mężczyzny na świecie Jirōemon Kimuralat, badatela, 116, ale spróbować warto. Pan podobno codziennie zjada  owsiankę (ja też), zupę miso (ja nie) oraz warzywa (ja też, tylko czy te co ten pan?) Opiekuje się nim wdowa po najstarszym synu oraz wdowa po jednym z 15 wnuków!!! Tutaj mi się trudno do niego porównywać.   Pan Jiroemon interesuje się sumo. Ciekawe co to znaczy. Chyba nie jest jednak zawodnikiem – bo takiego wieku z nadwagą się nie dożywa. Przyjedziemy właśnie na koniec sezonu sumo  w Tokio. Nie zobaczymy zawodów niestety, bo bilety zostały już dawno wyprzedane. To nas ominie;(. Może za to zdecydujemy się zobaczyć, chociaż urywek Kabuki czyli tradycyjnego teatru japońskiego.  Całej sztuki pewnie nie zniesiemy – bo trwa kilka godzin, a fabula pewnie podobna do Madamme Butterfly – tylko w zwolnionym tempie. Podobno można kupić bilety na wybrany akt. Teatr jest właśnie otworzony po wieloletnim remoncie, o czy poinformował mnie zaprzyjaźniony Japończyk. Spróbujemy.

Na  100% prześpimy się w ryokan (hotele w stylu japońskim) oraz wykąpiemy się w onsen (japońskie łaźnie). Jest jeszcze opcja, że się nie wykąpiemy, jeśli zdecydujemy, że tego dnia się jednak nie wymyjemy albo wstydzimy się pokazać innym mieszkańcom hotelu w stroju Adama i Ewy. I tak nasz pokój nie będzie miał łazienki, tylko publiczną łaźnię co niestety nie oznacza to, że będzie tańszy. Wręcz odwrotnie. W planach mamy jeszcze odwiedzenie innego typowo japońskiego hotelu. Nie mam tu na myśli hotelu kapsułkowego, który jest powszechnie dostępny przy dworcach hotelowych i służą np. biznesmenom, którzy zbyt zmęczeni pracą nie mają siły na kilkudziesięciominutową podróż do domu. Love hotels, też są w planach, tym bardziej, że wynajmuje się je na godziny, a obsługa jest dyskretna i niewidoczna .Chcemy się tam znaleźć z powodów antropologicznych. No i po za tym będzie to fajny tytuł posta w tym blogu„: „Byłam z nim w love hotels”. Od razu ilość odwiedzin by nam wzrosła znacząco;)

W ogóle mam wrażenie, że nasz wybór wyjazdu do Japonii nie był zupełnie przypadkowy. To było chyba działanie podprogowe. Pandora już od dawna kusiła mnie nowymi charmsami z wizerunkiem sakura czyli kwitnącej wiśni. Moja ulubiona firma Essie wypuściła lakier do paznokci inspirowany cherry blossom o pięknie brzmiącej nazwie Go Ginza. A gdy hiszpański producent ubrań rzucił na wiosnę żakiecik w stylu kimona, musiałam od razu nabyć go drogą kupna. Jacek będzie próbować odnaleźć kolegę sprzed lat Atsushi Nakagawa.